Czytajcie tego bloga, a będzie Wam dane
Cel tego bloga będzie bardzo prosty i dość trywialny: robić wszystkim dobrze. Głównie polskim fotografom, kuratorom, animatorom życia fotograficznego, może też publiczności fotograficznej. Ale najbardziej fotografom, bo fotografowie to naród wybrany a przy tym wybitnie niedoceniony. Siedzę w tym narodzie od lat, znam wielu fotografów, znam tych najlepszych, utytułowanych, z najcenniejszym dorobkiem. I powiem Wam zupełnie szczerze, nie znam ani jednego, który czułby się wedle swej miary doceniony.
Dokładnie każdy fotograf którego znam, ma lepsze o sobie mniemanie, niż otoczenie o nim
(siebie z tego grona nie wyłączam, niczym tutaj się ze średniej nie wyróżniam). Tak, polscy fotografowie są dużo lepsi niż myślicie. Każdy z nich jest przynajmniej dwa razy lepszy niżby na pierwszy rzut oka wyglądało, w niektórych przypadkach ten mnożnik jest większy. Są przypadki skrajne, gdzie wielkość wyobrażenia fotografa o sobie ma rozmiary, których ludzkie oko nie ogarnia i tylko instrumentarium psychiatryczne jest w stanie sobie z tymi rozmiarami radzić. Ale trzeba uczciwie oddać, że to przypadki odosobnione.
Ileż to razy słuchałem kolegów oglądających wystawę nagrodzonych zdjęć World Press Photo, że każdy z nich ma w portfolio lepsze foty niż te nagrodzone, że świat składa się z niedopatrzeń jurorskich i dowodów ślepoty kuratorów. Że świat fotograficzny w ogóle to jest świat pereł nieodkrytych. Myślicie, że laureaci World Press Photo mają inaczej? Mają podobnie a nawet gorzej. Ponieważ aż tak wielu ich nie ma, ryzykuję, że moi koledzy i koleżanki wezmą rzecz do serca i się na starcie obrażą. No trudno. Więc laureaci konkursów wszelakich, a zwłaszcza tych najbardziej prestiżowych mają z poczuciem niedocenienia jeszcze gorzej. Ich mnożnik wzrasta najpóźniej miesiąc po gali wręczenia nagród. A niechże tylko nagrodzony po roku nie będzie ponownie nagrodzony – katastrofa i niedocenienie najdotkliwsze.
Naród fotografów jest wybitnie depresyjny.
Poczucie normalności w każdym przypadku występuje sporadycznie albo wcale: w momencie ogłoszenia nagród, otwarcia wystawy, premiery książki, większej gromadki lajków na fejsie/insta, informacji o grancie, publikacji zdjęć lub rozmowy w portalu branżowym. To jest zwykle pięć do siedmiu dni w roku. Resztę czasu fotografowie spędzają w depresji. Nawet gdy robią zdjęcia. Lżejszej lub cięższej – kwestia konstrukcji psychicznej i przyjazności otoczenia. A mowa tu o tych wybranych, którzy tych cudownych wzmocnień doświadczają. Co z pozostałymi?
Nienagrodzonymi, niewydanymi, nieopisanymi, nie przepytanymi, nielajkowanymi?
Czeluść, 365 dni i nocy w mroku.
Szkoda wspominać, że problem jest społecznie niedostrzeżony a przecież palący. Nie czekając na reakcję instytucji publicznych zakładam bloga, żeby robić fotografom dobrze. Niech dzięki moim wpisom będą te dwa do trzech dni w roku dłużej nad powierzchnią. Jeśli się to uda cel będę uważał za osiągnięty.
Nie rezygnując z tonacji żartobliwej zapowiem, że będę próbował dbać o dobrostan fotografów nie tylko wielbiąc ich twórczość. Mam w zanadrzu pudełko pełne szpilek. Z nich również zamierzam niekiedy korzystać – powiedzmy, że to będzie coś na kszałt akupunktury. Będzie tutaj odwrotnie niż u Hitchcocka. Na początku smętnie i nudnawo, a potem już tylko grobowo. Jeśli nie czujecie się dostatecznie zniechęceni zapraszam do kolejnych tekstów. Tam doznacie niechęci jeszcze czystszej.