top of page

Jaki ślad zostawi w nas "Echo"?

Magdalena i Maksymilian Rigamonti. Małżeństwo, dziennikarze – ona pisze, on fotografuje. Co tydzień w Dzienniku Gazecie Prawnej publikują wywiad ze zdjęciem. Zwykle są to rozmowy, w których ona - bieżącym, gorącym tematom społecznym i politycznym – stara się nadać wiele wymiarów, pogłębić wiedzę czytelnika a także poszerzyć kontekst omawianych problemów. Gdy telewizje informacyjne sprzedają nam lekkostrawną papkę, Magdalena wybiera takich rozmówców i takie pytania, że telewizyjna papka choć lekkostrawna, przestaje smakować. Rzeczywistość z jej rozmów wychodzi bardziej złożona, prawda nie leży po skrajach, czy też po środku, ale tam gdzie leży.


Jest w jej tekstach esencja roboty dziennikarskiej – uporczywe zaglądanie pod powierzchnię i konsekwentne sprawdzanie drugich i kolejnych den.



Maksymilian rozmówców Magdaleny portretuje. On też nie ogranicza się do prostego odwzorowania fizis. Szuka pasujących do rozmówców - mniej lub bardziej dosłownych - symboli, mogących zaintrygować, wciągnąć czytelnika w wizualną grę. Tak jak w tekście, jest w zdjęciach poza obrazem coś pod spodem, jakiś rewers tego, co na pierwszy rzut oka wydaje nam się oczywistością.


Rigamonti x2, tak skrótowo się ten duet określa, wydają właśnie książkę pt. „Echo”. Dziennikarze zdecydowali się zająć tematem historycznym. Odbyli podróż do miejsc, których już nie ma, na Wołyniu. Postanowili zobaczyć, poczuć i oswoić miejsce potwornej zbrodni sprzed 75 lat. Maksymilian z aparatem, Magda z notesem przemierzali nieistniejące wioski, zapomniane i nienazwane mogiły, porośnięte lasem miejsca, w których żyli i zostali pomordowani ludzie. Pięć lat zajęło im mierzenie się z historią, mocowanie z materią tekstu i obrazu, przy pomocy których, chcą nam Wołyń opowiedzieć.




Książka jest na ukończeniu. Miałem przyjemność oglądać jej makietę. Nie zdradzę wielkiej tajemnicy pisząc, że to będzie książka fotograficzna. Obrazy stanowią o jej masie. Oszczędnym formalnie i treściowo zdjęciom towarzyszą teksty Magdaleny. Pojedyncze zdjęcia Maksymilian już pokazywał w sieci. Wiedzieliśmy, że wybrał do opowiadania czarno-biały średnioformatowy negatyw i kwadratowy format. I że jego opowieść może się składać głównie z pejzaży. Jak sfotografować pustkę po zamordowanych? Jak pokazać ślady zbrodni, gdy ich na miejscu właściwie nie ma? Jak budować nić narracyjną, składać sekwencje, żeby opowieść postępowała? Jaką role ma pełnić tekst, jaką ma przyjąć formę i masę, gdzie ma zagrać z obrazami? Rigamonti x2 musieli z tymi pytaniami się zmagać pewnie już przy pierwszej wizycie na Wołyniu w 2013r.


Dziś powiedzieć można tyle: książka składa się z map, a mapami są zdjęcia miejsc z krótkimi acz niezwykle ważnymi podpisami. Rigamonti x2 nie znaleźli na Wołyniu pomników, grobów czy choćby tablic upamiętniających zamordowanych. Ich tam nie ma. Pomnikami - i to może się okazać w opowieści Rigamontich najbardziej dojmujące – są dziś m.in.: zdeformowane szczątki drzew, śnieg na obrysie fundamentu zniszczonego domu, czy wzburzony tuman kurzu na polu, które stało się w czterdziestymtrzecim zbiorową mogiłą. To one stały się dla fotografa śladami pamięci w miejscu zbrodni. Dla dziennikarki są nimi strzępy relacji świadków, rodzin świadków, osób badających zbrodnię.


Teksty rozjaśniają mroczne impulsy płynące ze zdjęć. Nadają im ramy znaczeniowe.


Nie będę próbował dziś formułować ostatecznych refleksji – w końcu makieta makietą, ale trzeba wziąć książkę do ręki, poczuć jej ciężar, dotknąć pojedynczych kartek, zobaczyć dobrany papier i sposób wydrukowania, odczytać okładkę, słowem objąć całość przekazu, żeby móc powiedzieć coś bez wątpienia. Jednak już teraz muszę przyznać: wsparcie koncepcyjne, edycyjne i graficzne teamu Maciek Nabrdalik, Ewa Meissner, Kasia Kubicka wyszło opowieści na dobre. Bardzo jestem ciekaw czy druk i okładka wzmocnią pomysł na opowieść, nadadzą jej jakiś specyficzny rys, dodadzą może znaczeń?




Makieta „Echa” składa obietnicę bardzo sugestywnego i silnego przekazu, zbudowanego z subtelnych, nastrojowych pejzaży, rzadko przełamywanych kadrami z obecnością ludzi, wzbudzających rodzaj sentymentu, jakiego doświadczamy przeglądając czarnobiałe zdjęcia w albumach rodzinnych. Zapowiada też, to co staje się znakiem szczególnym Rigamontich, próbę poruszenia tematu poprzez zdarcie naskórka i badanie ciągle żywej rany. Gdy będziemy książkę mieli już w rękach, skojarzeń i odczytań znajdziemy na pewno więcej. Nie próbuję w tej chwili analizować pomysłu budowania książki z map, który mocno wpłynie na sposób jej przeglądania. On zapewne pozwoli na dodatkowe, może bardziej trafne uogólnienia.




Od pierwszych obrazów z Wołynia, zaintrygowała mnie ewolucja w języku fotograficznym jaką przeszedł Maksymilian Rigamonti. Jego pierwsza książka „Afganistan jest w nas”, a także reportaże nagradzane w konkurach fotografii prasowej - to była klasyka fotoreportażu. Fotoreporter posługiwał się konwencją i narracją ukształtowaną przez dziesięciolecia w prasie i konkursach fotodziennikarskich. O Wołyniu postanowił opowiedzieć zupełnie inaczej. Analogowy aparat, format i temat wymusił uspokojenie narracyjne. Praktykujący fotografowie wiedzą, że tego typu zmiana jest trudna, że aby poczuć się pewnie i zacząć ciekawie opowiadać w nowym „języku” potrzeba czasu. Maksymilianowi na pewno nie pomagał fakt, że pejzaże, które oswajał aparatem były mało charakterystyczne, brakowało w nich elementów, które znaczeniowo mogłyby szybko budować obraz. To co widać na makiecie „Echa” rozwiewa wątpliwości co do tego, czy fotografowi się powiodło z wyborem formy do tematu. Czuć dojrzałość i swobodę w operowaniu nowym „językiem” i bardzo świadome wybory motywów, które w sekwencji proponowanej w książce doskonale się uzupełniają. Nie ma tutaj wrażenia debiutu, nie jest to przypadek ćwiczeń z nowej konwencji.


Rigamonti ujawni w "Echu" nowe oblicze, już nie fotoreportera, ale dokumentalisty.


Książka w części projektowej jest ukończona. Rigamonti x2 szykują się do jej druku. Zwrócili się właśnie do wszystkich z prośbą o wsparcie finansowe ostatniego etapu produkcji w serwisie crowdfundingowym. Sytuacja jest trochę taka, że możemy dołożyć cegiełkę i poczuć się współwydawcami książki, albo też potraktować sprawę jako wpłatę w przedsprzedaży „Echa”. Nie wiadomo jaki finalnie będzie nakład, więc rezygnując z wpłaty dziś, ryzykujemy że książka się rozejdzie już na etapie zbiórki. A później możemy obejść się ze smakiem. Moje zdanie jest takie: ryzykować nie warto, a ten projekt wart jest wsparcia.


Comments


Ostatnie posty
Archiwum
Wyszukaj wg tagów
bottom of page